sobota, 15 lutego 2014

Chustka

Przymierzałam się do niej kilka miesięcy. Nie miałam odwagi fundować sobie doświadczenia zetknięcia się z chorobą matki małego dziecka. W księgarniach brałam do ręki, kartkowałam, odkładałam na półkę.

Aż w zeszłym tygodniu, kiedy weszłam do biblioteki zobaczyłam ją leżącą na wprost. Jakby na mnie czekała. Powiedziałam do pani bibliotekarki: spróbuję przeczytać, nie wiem, czy starczy mi sił, by dotrwać do końca.

To nie była łatwa lektura.
Trudno znaleźć słowa, by ją opisać. Czasem zabawna, czasem wzruszająca, prawie zawsze ucząca wdzięczności, uważności i konieczności bycia blisko innych, tych Najważniejszych.

Poniżej jeden z fragmentów, który poruszył mnie najbardziej. Cytuję, by zapamiętać.
By na zawsze zapamiętać, że bycie blisko to nie jest strata czasu, że nic dla najbliższych nie jest stratą czasu.

Z książki "Chustka" Joanny Sałygi (Wydawnictwo Znak, Kraków 2013)

"***
nabieram wprawy w chorowaniu. (...)
patrzę na Syna i chce mi się wyć.
polewam Go prysznicem. On opowiada bajkę
o Szalonym Ptaku Emu i Małym Dzielnym Maczku.
- koniec mycia się, wycieraj się - podaję
ręcznik, zakręcam kurek prysznica,
- a możesz jeszcze popolewać mnie wodą
po ciałku? to takie przyjemne...
- mogę, jeśli tylko masz ochotę
- a dla ciebie nie będzie to strata czasu? - pyta uprzejmie.
- jasne, że nie, syneczku...  - potworna gula dławi gardło,
ledwo wstrzymuję łzy.
Kochanie, nie wiem, ile razy jeszcze dam radę wstać
z łóżka, by Ci towarzyszyć w myciu się, podać
ręcznik, ogrzać na kaloryferze piżamkę.
ale wiem, że nigdy nikt nie zrobi tego, jak ja.
nikt tak jak ja nie umyje Ci plecków, nie nałoży pasty
na szczotkę, nie poprawi rękawków koszulki.
nikt tak jak ja nie okryje kołderką, nie wycałuje
i nie wyprzytula przed snem.
nikt.
nikt.
nikt.
więc póki jestem, póki mogę, zrobię, co zechcesz.
to nie jest strata czasu, jasne, że nie, Syneczku..."

sobota, 8 lutego 2014

Migawki codzienności

Wracamy z przedszkola. Zimno, nieprzyjemnie, strasznie wieje. Niemal ciągnę Syna i Córkę, by jak najszybciej schować się w domu. Nagle słyszę:
mamo, zobacz, ale się odbija!
Zziębnięta patrzę, co też się odbija. 
Gałęzie olbrzymiego drzewa, które rośnie nieopodal. Majestatyczne, jeszcze bez wiosennych liści.
Wyraźnie widać je w kałuży. 
Stoimy i patrzymy. Jakby się czas zatrzymał.
A potem podchodzimy do każdej napotkanej kałuży, aby zobaczyć co też w niej się kryje. Odnajdujemy: jeszcze dwa drzewa, dom, okna, bramę, a na końcu najpiękniejszy widok - jest Syn, Córka i Mama. 
Oglądamy się w kałuży i śmiejemy.

I już nie jest nam zimno.


****
Przyniosły nam wiosnę do domu. Pomarańczowe tulipany. Na stole w kuchni. Samo piękno i radość. Ale zwiędły. Szkoda.
Wczoraj Mąż poszedł wieczorem do sklepu po mleko. Wrócił z wielkim bukietem żonkili. Teraz one żółcą się na stole. 
I znów mamy wiosnę w domu.
Fajny Mąż.


****

Pytam Córkę: jakbyś miała wybrać takie swoje takie największe, największe marzenie? takie, w którym miałabyś gwarancję, że się spełni, to co by to było?
Córka właściwie bez chwili namysłu: no to, żeby wszyscy ludzie poznali Jezusa.
Mnie zapowietrzyło, więc dopiero po chwili pytam: a takie marzenie dla ciebie, takie osobiste?
Szczerze mówiąc spodziewam się, że usłyszę o "telefonie-koniecznie-z-dotykowym-ekranem-żebym-mogła-grać-w-gry-na-świetlicy", a słyszę: żebym została podróżniczką i zwiedziła cały świat
Aha.

A po chwili: i żeby z chmur zamiast deszczu płynęła czekolada

Panie Boże, może ze względu na pierwsze marzenie dałoby się coś zrobić z tym deszczem? Chociaż czasami?