Lubię otwarte przestrzenie, załamania światła na polach, chmury za wierzchołkami drzew. Lubię przypatrywać się ludziom, ich codziennej pracy, uśmiechom, życiu zwykłemu.
Omijam obowiązkowe punkty, tłumnie odwiedzane muzea, kościoły i cmentarze.
Zazwyczaj, bo tym razem poszłam z prądem.
Wilno. Program dość oczywisty - cmentarz na Rossie, kościół Piotra i Pawła na Antokolu, mieszkanie Mickiewicza w Zaułku Bernardyńskim i oczywiście Ostra Brama. Zmieszaliśmy się z tłumem. W uszach słuchawki z audio-guidem, idziemy żwawym, marszowym krokiem, nie ma czasu na oglądanie się na boki.
Ale natura sama ze mnie wylazła.
Oto co z Wilna zapamiętałam najbardziej:
- przepiękną pannę młodą, która z zamyślonym uśmiechem na twarzy wsiadała do samochodu w stylu retro, słońce igrało z jej białą sukienką jakby była spoza tego świata
- biegnącą kobietę w obszernej, kolorowej, falbianiastej spódnicy, która przed cerkwią zatrzymała się, aby trzy razy uklęknąć i się przeżegnać - kolorowa plama na cerkiewnym placu
- płacz dziecka polewanego wodą przy chrzcielnicy w jednej z wileńskich cerkwi
- młodych, roześmianych ludzi klaszczących i bawiących się przy fontannie na jednym z głównych placów miasta
- misternie rzeźbione postacie i figury w kościele Piotra i Pawła - dawno nic nie zrobiło na mnie takiego wrażenia
- szerokie ulice, a na nich gwar
życie
po prostu