Wracamy z przedszkola. Zimno, nieprzyjemnie, strasznie wieje. Niemal ciągnę Syna i Córkę, by jak najszybciej schować się w domu. Nagle słyszę:
mamo, zobacz, ale się odbija!
Zziębnięta patrzę, co też się odbija.
Gałęzie olbrzymiego drzewa, które rośnie nieopodal. Majestatyczne, jeszcze bez wiosennych liści.
Wyraźnie widać je w kałuży.
Stoimy i patrzymy. Jakby się czas zatrzymał.
A potem podchodzimy do każdej napotkanej kałuży, aby zobaczyć co też w niej się kryje. Odnajdujemy: jeszcze dwa drzewa, dom, okna, bramę, a na końcu najpiękniejszy widok - jest Syn, Córka i Mama.
Oglądamy się w kałuży i śmiejemy.
I już nie jest nam zimno.
****
Przyniosły nam wiosnę do domu. Pomarańczowe tulipany. Na stole w kuchni. Samo piękno i radość. Ale zwiędły. Szkoda.
Wczoraj Mąż poszedł wieczorem do sklepu po mleko. Wrócił z wielkim bukietem żonkili. Teraz one żółcą się na stole.
I znów mamy wiosnę w domu.
Fajny Mąż.
****
Pytam Córkę: jakbyś miała wybrać takie swoje takie największe, największe marzenie? takie, w którym miałabyś gwarancję, że się spełni, to co by to było?
Córka właściwie bez chwili namysłu: no to, żeby wszyscy ludzie poznali Jezusa.
Mnie zapowietrzyło, więc dopiero po chwili pytam: a takie marzenie dla ciebie, takie osobiste?
Szczerze mówiąc spodziewam się, że usłyszę o "telefonie-koniecznie-z-dotykowym-ekranem-żebym-mogła-grać-w-gry-na-świetlicy", a słyszę: żebym została podróżniczką i zwiedziła cały świat
Aha.
A po chwili: i żeby z chmur zamiast deszczu płynęła czekolada
Panie Boże, może ze względu na pierwsze marzenie dałoby się coś zrobić z tym deszczem? Chociaż czasami?
Cudnie zapachniało czekoladą za oknem...
OdpowiedzUsuń