Kolejny raz dochodzę do wniosku, że jestem z innego świata niż część populacji, z którą się stykam.
Na wieczornym spotkaniu usłyszałam dzisiaj wielokrotnie: "ale wie to Pani z wyliczeń matematycznych, analiz ekonomicznych czy mówi to Pani serce?"
No właśnie... serce...
Czasem bym je chciała wyrzucić w kąt. Skupić się tylko na twardych danych. Na precyzyjnych obliczeniach. Na faktach i konkretach. Bez interpretacji. Bez emocjonalnego zabarwienia. Czarne jest czarne, a białe jest białe. Tak mi się wydaje (czasami - na szczęście?), że wtedy byłabym bardziej pasująca do otaczającego mnie świata, do biznesu, do aktualnych trendów.
Tylko czy wtedy ja to bym była ja?
Chyba wolę jednak zostać z tym moim sercem. Czasem radosnym, czasem zatroskanym, zawsze czułym. Sercem, które boli i które potrafi śpiewać. Sercem, które odczuwa. Jest żywe.
I nie potrafi liczyć.
wtorek, 14 maja 2013
piątek, 10 maja 2013
Truskawkowy poranek
Dzisiejszy poranek rozpoczął się dla mnie dość wcześnie - już o 5:20 słońce nie pozwoliło mi spać.
Leniwie sięgnęłam ręką za łóżko w poszukiwaniu książki i już po chwili zatopiłam się w krainach Winterfell i Królewskiej Przystani. Na krótko.
Niecałą godzinę później do łóżka wpakował się syn. Myślałam, że na tradycyjne przytulanki, smyranki, pocałunki, ale wystarczyło mu, że zawtulinował się w moją rękę i słodko zasnął.
A potem niespiesznie wstała W. Miałyśmy czas na rozmowę przy czesaniu włosów, na wypatrywanie chmur za oknem i poszukiwanie podkolanówek.
Ruszyliśmy do przedszkola. W drodze puszczaliśmy bańki. Smyraliśmy się trawą za uszami.
A jak wracałam do domu... kupiłam przepyszne, przesłodkie, czerwone truskawki. Pachniały. Smakowały. Rozpływały się. Mmmm...
I tak pomyślałam, że właśnie taki poranek - leniwy, wiosenny, truskawkowy chcę zatrzymać. W sercu. W głowie. W żołądku ;)
No i jeszcze na zwieńczenie przedpołudnia wytęskniona kawa z M.
Absolutnie niczego więcej dzisiaj nie potrzebuję.
Leniwie sięgnęłam ręką za łóżko w poszukiwaniu książki i już po chwili zatopiłam się w krainach Winterfell i Królewskiej Przystani. Na krótko.
Niecałą godzinę później do łóżka wpakował się syn. Myślałam, że na tradycyjne przytulanki, smyranki, pocałunki, ale wystarczyło mu, że zawtulinował się w moją rękę i słodko zasnął.
A potem niespiesznie wstała W. Miałyśmy czas na rozmowę przy czesaniu włosów, na wypatrywanie chmur za oknem i poszukiwanie podkolanówek.
Ruszyliśmy do przedszkola. W drodze puszczaliśmy bańki. Smyraliśmy się trawą za uszami.
A jak wracałam do domu... kupiłam przepyszne, przesłodkie, czerwone truskawki. Pachniały. Smakowały. Rozpływały się. Mmmm...
I tak pomyślałam, że właśnie taki poranek - leniwy, wiosenny, truskawkowy chcę zatrzymać. W sercu. W głowie. W żołądku ;)
No i jeszcze na zwieńczenie przedpołudnia wytęskniona kawa z M.
Absolutnie niczego więcej dzisiaj nie potrzebuję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)